Urszula Tłomak
relacje z projektów

Szczęście niejedno ma imię, czyli rodzinna gra terenowa „Alchemia szczęścia”

Był wczesny, rześki, nieco pochmurny ranek 11 lipca 2020 roku, kiedy to Uczeń Alchemika wyskoczył z szafy w Twórczym Ulu, i tak rozpoczęła się całkiem magiczna sobota, podczas której „drużyny o czystym i odważnym sercu” ruszyły na poszukiwanie składników szczęścia, by stworzyć jedyną w swoim rodzaju receptę na długie, dobre i szczęśliwie życie – czyli innymi słowy wystartowała gra rodzinna „Alchemia szczęścia”.

Kto tego samego dnia w godzinach przedpołudniowych spacerował po parku Ratuszowym w Nowej Hucie, mógł się nieco zdziwić, widząc Brzozową Pannę podającą sok z brzozy dzieciom, „gadające” ławki, labirynt ze skrzynią skarbów czy szachownicę z żywymi pionkami oraz dzieci i rodziców przemykających wśród klombów róż, drzew i krzewów, bez reszty pochłoniętych twórczymi zadaniami i misjami, m.in. tańcem imitującym ruch brzozy, pisaniem wiersza o pszczole, komponowaniem melodii kropel wody czy tworzeniem rękodzieła – róży.

Ta niezapomniana sobota pokazała nam wszystkim, uczestnikom i organizatorom, co w takich działaniach jest najcenniejsze: wspólnie przeżywane emocje smakują najlepiej! Przygotowana gra miejska osnuta wokół bajki o starym medyku zwanym Alchemikiem, który pragnął pozostawić po sobie spisane rady, wskazówki w formie przepisu na szczęśliwe życie, pokazała, że każdy z nas inaczej postrzega szczęście i nie ma na nie jednej recepty.

Wyczekiwane od miesięcy spotkanie z rówieśnikami, wspólna zabawa, beztroskie bycie rodzica z dzieckiem, przemycanie ciekawostek o przyrodzie i literaturze, zabawa „na zielonej trawce” – to kolejne pozytywne skutki gry, które z satysfakcją obserwowaliśmy. Na zakończenie uczestnicy i uczestniczki gry otrzymali magiczne medaliony, które już na zawsze włączają ich do alchemicznej rodziny poszukiwaczy przygód i szczęścia.

Domknięciem, które pozwoliło podsumować i wyłuskać najważniejsze według alchemicznych drużyn szczęśliwe pierwiastki, było następne spotkanie o charakterze warsztatowym – zdobienie „słoików szczęścia”. Spośród 13 pierwiastków zebranych podczas gry rodzinnej drużyny miały wybrać po 5 składników, które ich zdaniem powinny ozdobić ich własny szczęśliwy słoik. Powstały swoiste „skarbonki na szczęście”, czyli zupełnie unikatowe dzieła, w których dzieci będą mogły przechowywać swoje skarby, pamiątki przygód małych i dużych. Na koniec Uczniowie Alchemika próbowali swoich sił w alchemicznym laboratorium i powstały eliksiry o barwach trudnych do wyobrażenia: burgundowym, musztardowym, butelkowozielonym, tabaczkowym. Dzieci zapamiętały, że w alchemicznym laboratorium można się wspaniale i kolorowo bawić, choć czasem dziwnie pachnie… octem.

Wszystkie te działania realizowane w ramach programu Narodowego Centrum Kultury „Bardzo Młoda Kultura 2019-2021” pozwoliły na wypróbowanie eksperymentalnej dla organizatorów formuły gry miejskiej, która spodobała się wszystkim tak bardzo, że na prośbę uczestników planowane są kolejne tego typu działania.

Każda z drużyn otrzymała literacką wersję zakończenia przygód Alchemika i jego misji ze swoją drużyną w roli głównej. Słowem, dzięki autorskiej grze miejskiej stworzonej w kreatywnym duecie Twórczego Ula i Agnieszki Szczygieł z Pomysłownika dzieci wraz z rodzicami mogły twórczo i filozoficznie spędzić dwa sobotnie przedpołudnia. A recepta na szczęście? Każdy z nas musi poświęcić trochę czasu, by takową sporządzić, bo nie ma tutaj drogi na skróty, a sama droga już jest celem.

ALCHEMIA SZCZĘŚCIA

ROZDZIAŁ 1

Był wczesny, rześki majowy poranek, kiedy stary Alchemik usłyszał śpiew szpaka.

„O! wybiła 4.40” – pomyślał zaspany i zaczął gramolić się spod kołdry. Kto rano wstaje, temu pan Bóg daje – tak powtarzała mu babcia Aniela, która jak na rannego ptaszka przystało, budziła cały dom. Jednak ukochany wnuk był wyjątkowo odporny na tego typu argumentację. Jemu akurat śniadanie podawały babcia albo mama i jeszcze się nie zdarzyło, aby to Pan Bóg robił kanapki albo żeby rozdawał mu cokolwiek od rana. Co to to nie!

Choć naprawdę trudno w to uwierzyć, stary Alchemik był kiedyś małym chłopcem, rodzina wołała na niego Dyzio, a on po prostu uwielbiał długo spać (rano śnią się przecież najlepsze sny!). Dziś miał już jednak długą siwą brodę, jego twarz poznaczona była zmarszczkami i bruzdami i przypominała starą, zniszczoną mapę. W tej twarzy uwagę przykuwały niebieskie, niemal fiołkowe oczy, które uzmysławiały patrzącemu, że osoba, do której należą, to ktoś o wyjątkowo barwnej osobowości.

Stary Alchemik, podobnie jak babcia Aniela, na starość nie mógł długo spać i gdy tylko usłyszał pierwsze głosy rannych ptaków, czyli zazwyczaj wilgę albo szpaka, to po prostu oczy same mu się otwierały i już nie mógł ich zmrużyć, a snów z czasem też miał coraz mniej. Powód jego wczesnego wstawania był też zgoła inny. Alchemik miał do wykonania pracę i nie chciał zmarnować ani minutki.

Całe swoje życie starał się postępować tak, aby każdy dzień przynosił mu radość i satysfakcję z dobrze wykorzystanego czasu i swoich zdolności. Niczego w swoim życiu nie żałował, lubił pracować i pomagać ludziom, a tym właśnie zajmował się całymi dniami. Był medykiem, ale wszyscy jego pacjenci nazywali go Alchemikiem, bo był kimś więcej niż tylko lekarzem. Nie do końca wiadomo, skąd wzięło się to dziwne określenie. Może właśnie z głębokiego przekonania pacjentów, że ich ukochany rodzinny lekarz potrafi odkryć panaceum na wszelkie choroby i zawsze przyjdzie z pomocą. Lekarz czerpał swoją wiedzę z wielu dziedzin nauk i, oprócz medycyny, równie gorliwie zajmował się chemią, fizyką czy psychologią. Przyjmował pacjentów w swoim domu i od godzin porannych do wieczornych poczekalnia pękała w szwach.

Wśród pacjentów byli różni ludzie, którzy oprócz remedium na cielesne dolegliwości równie często szukali porady, pociechy i pokrzepienia – nie tylko ciała, ale nawet bardziej ducha. Alchemik miał nigdy nie zapomnieć wizyty siedmioletniej Alicji i jej mamy Zofii. Znał imiona wszystkich swoich pacjentów i czasem wystarczyło mu jedno spojrzenie, by wiedział, z czym przychodzi pacjent. Tym razem było podobnie, dziewczynka miała nawroty poważnej choroby, a jej oczy były bardziej smutne i poważne niż zazwyczaj. Alchemik rozpoczął rutynowe badanie, kiedy nagle usłyszał pytanie dziewczynki:

– Czy lekarze wypisują receptę na szczęśliwe życie?

Pytanie zupełnie go zaskoczyło, ale powiedział zgodnie z prawdą:

– Alicjo, jest to rzecz, nad którą pracuję przez całe moje życie, jednak jeszcze nie opracowałem takiej recepty, która uszczęśliwiłaby każdego.

Od tej pamiętnej rozmowy minął rok. Stary lekarz długi czas nosił się z zamiarem spisania wszystkich dotychczasowym pomysłów, tropów, zaleceń i rad, które gromadził przez lata swojej praktyki. Osiągnął już sędziwy wiek i wiedział, że nie pozostało mu dużo czasu. Tego ranka postanowił zebrać swoje myśli, przelać je na papier i stworzyć swoistą receptę na szczęście – dzieło jego życia. Gdy tylko pierwsze promienie słońca ogrzały jego ulubioną ławkę w ogrodzie, usiadł z kubkiem miętowej herbaty i stosem kartek. I zaczął pisać.

Upłynęło kilka godzin, a Alchemik wciąż siedział w ogrodzie. Kolejne kartki zapełniały się drobnym maczkiem, jednak Alchemik czuł, że to wciąż nie jest to, co chciał napisać. Zasępił się ogromnie i popatrzył w niebo. Był tak pogrążony w swoich myślach, że nawet nie zauważył ciemnych chmur zasłaniających niebo. Zerwał się porywisty wiatr, a Alchemik dostrzegł grupę gołębi sierpówek, które zupełnie nieoczekiwanie wzbiły się tuż nad jego głową. Gołębie, a było to całkiem spore stado, zaczęły zataczać coraz węższe kręgi, Alchemik niemal czuł trzepot ptasich skrzydeł nad swoim uchem, coraz bliżej i bliżej.

– Jak one dziwnie się zachowują! I to białe upierzenie, zupełnie niespotykane w tej części kraju… – powiedział do siebie.

W tym samym momencie kolejny mocny podmuch wiatru poderwał leżące na stole kartki rękopisu, a krążące wciąż synogarlice pochwyciły je w dzioby i uniosły ze sobą. Była to tak dobrze skoordynowana ptasia akcja, że zdumiony Alchemik zastygł w miejscu. Gdy zerwał się na równe nogi i ruszył za ptakami, było już za późno.

– O co tutaj chodzi? Dlaczego gołębie porwały moją receptę na szczęście? – Pytania same cisnęły się na usta i Alchemik czuł, że był świadkiem czegoś zupełnie magicznego.

Nie był to zresztą pierwszy raz, kiedy ptaki próbowały przekazać mu ważną wiadomość. Już od dziecka przylatywały do jego okna – jemiołuszki, dzięcioły, kosy czy szpaki. Stukały i pukały dopóty, dopóki nie wyniósł im na parapet ziaren. Wówczas wpatrywały się w niego badawczo, kręcąc łebkami w przedziwny sposób. Mógłby przysiąc, że ci ptasi przyjaciele opiekują się nim od dawna.

I tym razem ptaki wiedziały więcej. Za to zmęczony pracą i niezwykłymi wrażeniami umysł Alchemika jeszcze nie zdążył poskładać rozbieganych myśli. Tej nocy medyk długo nie mógł zasnąć. Kiedy tylko zmrużył oczy, wciąż widział wirujące kartki papieru i skłębione skrzydła synogarlic. Kiedy w końcu zmorzył go sen, Alchemik znów znalazł się w swoim ogrodzie i biegł za stadem gołębi. Minął łąkę i las, wciąż bezskutecznie próbując dogonić gołębie, które leciały dziwnie nisko, jakby wskazywały mu drogę, a jednak były nieuchwytne. Zmęczony i zziajany dostrzegł wielki, rozłożysty dąb, na którym zgodnie wylądowało całe stado. Alchemik również postanowił odpocząć pod drzewem. Usiadł i wsłuchał się w szum liści, śpiew ptaków i gruchanie gołębi. Spośród tych dźwięków dały się słyszeć ciche nawoływania:

– Alchemiku, Alchemiku… czy potrafisz uszczęśliwić ludzi?

– Alchemiku, czy zapytałeś ludzi, czym dla nich jest szczęście?

Alchemik bezradnie pokręcił głową i wyszeptał zmartwiony:

– Nie, to ponad moje siły. – Westchnął głęboko. – Nie wiem, od czego zacząć, jest tyle ważnych czynników, tyle rodzajów szczęścia. Jak mogłem być tak zuchwały! To nie jest praca dla jednego człowieka! – Alchemik żalił się sam do siebie i do drzewa, które doskonale rozpoznało dręczące go wątpliwości.

– Nie poddawaj się – zaszumiał Dąb – są ludzie, którzy przyjdą ci z pomocą. Szukaj tych o czystym i odważnym sercu.

– Gdzie ich znaleźć? Jak? Kim są? – pytał rozpaczliwie Alchemik.

I w tym momencie się obudził.

Sen przyniósł mu odpowiedź. Staruszek zasnął ponownie całkiem spokojny, bo wiedział już, co ma robić.

Alchemia szczęścia to nie będzie samotne dzieło, to praca zespołowa – i czas najwyższy zebrać drużynę.

CDN

Tekst: Urszula Tłomak